czwartek, 24 listopada 2016

RITTER SPORT Olympia

Hej wszystkim! Wracam po chwilowej przerwie. Tylko nie pomyślcie, że już o tym blogu zapomniałam, co to, to nie. Szczerze mówiąc blogowanie jest dla mnie ogromną przyjemnością i nawet nie zdajecie sobie sprawy ile radości daje mi pisanie. Pomimo, że zdaję sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie nie wychodzi mi to najlepiej i dużo osób tu nie zagląda, to traktuję to jako osobisty dziennik, czy coś w tym stylu. Zresztą już od dłuższego czasu, czytając wypociny innych użytkowniczek, obiecałam sobie, że i ja tak będę :). No i udało się i żeby nie było nie mam zamiaru tego porzucić.

Dzisiaj mam dla Was coś o czym kiedyś było głośno, a teraz wszystkim ten szał miną. Jeśli o mnie chodzi, to chciałabym wypróbować jak najwięcej smaków, ale bez zbytniego parcia. Mówię o czekoladach Ritter Sport. Tym razem będzie to Olympia: mleczna z nadzieniem jogurtowo-miodowym i orzechami.

Na pierwszy rzut poszła czekolada, w której o dziwo udało mi się wyłapać kakao. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się tego, myślałam, że będzie bardziej milkowata. I nawet nie była za słodka. Porównując z ostatnią tabliczką- jogurtowo-jeżynową, to ta była wręcz wytrawna :D.



Dalej jest nadzienie, co do którego miałam ogromne oczekiwania. Już sobie wyobrażałam ten cudowny, anielski wręcz smak. No i niestety zawiodłam się. Próbowałam wyłapać w nim jakiś konkretny smak (śmietanka, wanilia, cokolwiek), jednak nie udało mi się. Było zwyczajnie słodkie i tłuste. Tyle. Dopiero póżniej poczułam coś kwaśno-gorzkiego i jakby pomarańczowego zarazem. Myślę, że to miał być miód, ale nie powiem, żeby mi go przypominał. Jednak to nie koniec, bo nie jest ono jednolite- ma kawałeczki orzechów, które w moim odczuciu mogłyby mieć odrobinę mniej zatęchły smak, i kawałki płatków (chyba kukurydzianych). Nie posiadały one konkretnego smaku (a może i tak, w każdym razie ja go  nie poczułam)m, ale rewelacyjnie chrupały. Nie były rozmiękłe, czy coś w tym styli i za to duży plus.


Podsumowując, miałam co do niej chyba za duże oczekiwania. Była to jedna z tych "must have", a okazała się... zwyczajna. Jednak pomimo wielu wad, muszę powiedzieć, że cała kosteczka była przyjemna- nieprzesłodzona, ale chyba odrobinę za mało konkretna.


       Gdzie kupiłam: dostałam, ale w Polsce tego raczej nie ma
       Cena: ^
       Ocena: 7,5/10

Lecę do stajni, dzisiaj mam mieć trening skokowy i bardzo się z tego powodu cieszę :). Do następnego!

sobota, 12 listopada 2016

MAGNETIC, baton mleczny

Są dwie rzeczy, które kocham najbardziej na świecie. Pierwszą z nich jest jazda konna (o której może rozpiszę się kiedy indziej), a drugą góry. Zdecydowanie nie wyobrażam sobie wakacji nad morzem. Musi byś wysoko i koniec :). Wspaniałe jest to, gdy po blisko czterogodzinnej wspinaczce mogę stanąć na szczycie i podziwiać te widoki. To buduje to też charakter- momentami trzeba zacisnąć zęby, aby osiągnąć coś niezwykłego, pięknego. Aby dojść do celu. Tak wygląda życie-jest ciężkie, ale warte zachodu :)

   Co ma wstęp do produktu? A to, że gdyby nie fakt, że często łapiemy na drogę coś słodkiego, żeby dać swojemu organizmowi porządnego kopa, to nigdy bym tego batonika nie wzięła. Bo czego można się po nim spodziewać?

Zapach jest trochę dławiąco-alkoholowy. Już wiemy, że zdecydowanie nie jest stworzony dla osób nielubiących tego dodatku w słodyczach. Liczyłam też na jakiś kakaowy aromat, ale niestety :(.
  Batonik został podzielony


na 6 kosteczek, co jest bardzo fajnym rozwiązaniem (szczególnie, że nie dałabym rady zjeść go w całości, ale o tym dalej).  

Smak: Oczywiście zaczęłam po kolei, czyli od czekolady. No więc tak: rozpuszcza się bardzo szybko i dosyć kremowo, ale nie jest w pełni gładka. Ma takie charakterystyczne grudki, jak w tych słabej jakości mikołajach. Ogólnie jest bardzo słodka i trąci alkoholem, prawdopodobnie od nadzienia. Kakao nie ma i nie będzie, czego się spodziewałam.
 Po obgryzieniu czekolady, dokopujemy się do nadzienia. Nie było ono płynne, ani w pełni stałe, takie, jak np. w pawełku, z małymi grudkami. Pierwsze co zalewa nam kubki smakowe, to alkohol a zaraz potem duża fala słodyczy. Serio, mogli już sobie darować ten cukier, szczególnie, że nie pożałowali go w czekoladzie. Gdy już te dwa żywioły przycichną, dociera do nas smak, kojarzący się z mlekiem skondensowanym ( no w końcu etykietka głosi: baton MLECZNY), takie lekko karmelowate mleko. Hmmm powiem Wam, że to nadzienie było nawet smaczne. Wróć, byłoby, gdyby nie ten cukier.

Po trzeciej kosteczce miałam dosyć. Gardło mnie paliło i nie mam pojęcia, czy od cukru, czy alkoholu. Obawiam się, że od tego pierwszego :/. No i ta czekolada mogłaby być lepsza, aczkolwiek, jak na produkt z niższej półki cenowej, daje radę. Na szlaku zdecydowanie bardziej mi smakowało, ale jak człowiek zmęczony, to wszystko staje się smaczniejsze :)


             Gdzie kupiłam: Biedronka
             Cena: 0,99zł 
             Ocena: 5/10 (tragedii nie było, jak będziecie bardzo zdesperowani, to możecie kupić :P)

środa, 9 listopada 2016

GALATELLI Master of Taste strawberry cheesecake

Godzina 5:40 rano, wstałam zbudzona nagłymi domowymi szmerami w postaci niezwykle irytującej melodyjki dochodzącej z 3 telefonów naraz. Budzik. Sekundowe dochodzenie do siebie, przypomnienie sobie podstawowych informacji: jak się nazywam, gdzie mieszkam, kiedy były pierwsze igrzyska olimpijskie (nie pytajcie). Po stwierdzeniu, że chyba już można wstępnie powiedzieć, że jestem obudzona, poczłapałam do kuchni, wykonać jedną z rutynowych, porannych czynności- mycie patelni (na omlet). Szorowałam w skupieniu, ale ale, chwilunia, coś tu jest nie tak. Patrze w okno i widzę... biały armagedon!!! I w tym momencie pomyślałam sobie, jak będzie wyglądał dzień w szkole: co chwila zaglądanie do internetu, by sprawdzić wyniki wyborów przez okno. Taaaa, gdyby jeszcze kogoś dzisiaj ten śnieg obchodził. Wiadomo, co było tematem numer jeden.

Dzisiaj chciałabym zamknąć rozdział związany z lidlowskimi lodami. Smak strawberry cheesecake (sernik truskawkowy),  był ostatnim w mojej zamrażalce. Przyznam szczerze, że podchodziłam do nich 2 razy. Za pierwszym zjadłam, ale szału nie było, dlatego przeleżały sobie, aż rodzice się nad nimi zlitowali. Wtedy też stwierdziłam, że może dam im jeszcze jedną szansę i powiem wam, że nie zawiodły mnie aż tak bardzo.

O konsystencji nie napiszę nic nowego: okropnie zbite, łyżeczka bardzo ucierpiała itd.
   Sam smak na początku był mi bardzo znany. Do tej pory jeszcze nie trafiłam dokładnie, co mi przypominał. Na pewno, czuć było taki zamrożony serek truskawkowy, ze śmietanki, bo była ona tu mocno charakterystyczna. Co do samej truskawki, to nie był to kwaskowaty smak, a mocno słodki.
   Przy kolejnym podejściu wyczułam jeszcze toffi. W zasadzie potem cały smak truskawkowego jogurtu, zmienił się w jogurt o smaku toffi. W tym momencie lody zrobiły się tak pyszne, że miałam problem z oderwaniem się od nich. 
    Kolejnym elementem miały być ciasteczka. Aha, szkoda, że ich nie dostałam. Tak naprawdę były to takie jakby smużki rozdrobnionej masy, zatopione w lodach. Czyli nie były to ciasteczka a... nie wiem, jak to opisać, ale musiałam się nieźle napocić, aby to znaleźć. Co do smaku, to był on bardzo intensywny, maślany, palony, biszkoptowy. Moim zdaniem po prostu pyszne. Konsystencja była wiórkowata (rozdrobnione, okropnie suche kuleczki ciastek), i to mi właśnie przeszkadzało, bo były tak suche, że praktycznie co każdą łyżeczkę tego oto cuda, kasłałam. Naprawdę, nie żartuję.


No cóż, myślę, że mogli się bardziej postarać, szczególnie z tymi ciastkami, bo w smaku, jak dla mnie, były rewelacyjne, ale ich struktura mnie mocno odrzucała. No bo kto chce jeść lody i się nimi dławić? Dziwną rzeczą była też truskawka, która przeszła reformację i zamieniła się w toffi. Co prawda taki wariant dużo bardziej mi smakował, ale jednak dziwnie.

Gdzie kupiłam: Lidl
Cena: 8,99
Ocena: 6/10

Także miłej, białej środy Wam życzę. Pa :*

piątek, 4 listopada 2016

HERSHEY'S Reese's pieces

Hej. Wiem, że w środę powinnam była dodać posta ale tak jakoś zupełnie nie miałam ochoty na słodycze. Być może wiecie o co chodzi, a może nigdy nie doświadczyliście takiego uczucia (słodyczoholicy raczej nie miewają takich problemów), jednak tak właśnie było i sama byłam odrobinę zdziwiona. Mam nadzieję, że ten kryzys nie potrwa długo. A i z dzisiejszym produktem miałam problemy, koniec końców doszłam do wniosku, że nieładnie wobec was jest się tak długo nie odzywać :P. Kto wie ile to by trwało. Mogło się okazać, że już nigdy nic tu nie napiszę (żart).

Dzisiaj mam dla was produkt dosyć ciekawy (przynajmniej jak dla mnie), bo jeden z serii reese's .
Ogólnie te popularne babeczki jadłam i bardzo mi smakowały. Takie słodko zamulające, z domieszką soli. Dla mnie strzał w dziesiątkę. Szkoda, że u nas tego nie ma. Albo może i dobrze się stało, bo przynajmniej nie muszę się martwić o swoją sylwetkę.

Reese's pieces, to drażetki z masłem orzechowym w cukrowej otoczce. Brzmi fajnie, zobaczymy jak im wyszło. Ogólnie z tego co mi wiadomo, nie znajdziecie ich w Polsce.

  Zacznę od czegoś o czym nie da się napisać za dużo. Cukrowa otoczka... myślę, że dla nikogo nie jest ona żadną zagadką. Czy ktoś z tutaj obecnych nie wie jak może smakować? Wszyscy wiedzą? Niemożliwe, kto by się spodziewał?!!! Tak więc, słodka, beż żadnego konkretnego smaku. Resztę sobie dopowiedzcie sami :) (chociaż nie wiem, czy jest tu coś jeszcze do powiedzenia). Nie napisałam nic o zapachu, bo go nie ma ;)
  
Z ogromnym podekscytowaniem czekałam na wnętrze drażetki. Już układałam sobie w głowie ten wspaniały smak, jaki skrywają te cudowne babeczki. Wiecie co? Broń boże nie myślcie o nich! To masło orzechowe nie smakuje jak one. Jest tłuste, mocno fistaszkowe i zbite. W sumie takie zwykłe jak macie w słoiczku. W konsystencji jest identyczne, jak czekolada w m&m's-ach . Szczerze mówiąc, to nie różniło się od m&m's praktycznie niczym (mówię tu o tych z orzechami). Smak jest identyczny! Poważnie. Jak dla mnie ta cukrowa otoczka odrobinę zabijała smak masła i czułam je dopiero, gdy zjadłam ich całą garść naraz. Nie wiem czemu tak się stało. Mam wrażenie, że w mms smaku fistaszka jest dużo więcej. Zawiodłam się i to mocno.
    Całość po pewnym czasie robi się mdląca, ale jest totalnie bez smaku. Pytam się dlaczego? Naprawdę nie rozumiem. W sumie jakbym się bardzo nad tym nie skupiła, to nawet mogłabym nie poczuć masła orzechowego. Powiedziałabym, że jest to zwykła czekolada...

Podsumowując, nie warto wydawać na nie pieniędzy, bo identyczny smak dostaniecie w  m&m's-ach, tych dostępnych w Polsce (orzechowych). No chyba, że bardzo przeszkadza wam chrupanie orzecha. Tylko czy warto? Z tego co widziałam, cena nie jest zbyt pociągająca :/.


Gdzie kupiłam: dostałam w prezencie
Cena: z tego co wiem, to ok 10zł
Ocena: 5/10

Bardzo możliwe, że w przyszłym tygodniu się nie odezwę i z góry za to przepraszam. Papa :*

sobota, 29 października 2016

NESTLE Princessa dark orange

Czy mam coś przeciwko halloween? Zdecydowanie nie. Powiem szczerze, że wręcz uwielbiam towarzyszący temu świętu klimat. Od razu przypominają mi się dawne, tematyczne zajęcia na angielskim, będące coroczną tradycją. Pani nam wtedy przynosiła żelki w kształcie pająków i innych takich :). Kurczę to były czasy. Za to w tym roku w naszej szkole urządzany jest dzień, w którym wszyscy mamy przebrać się w coś halloweenowego, aby nie być odpytywanym na lekcjach.  W takich tematycznych dniach cały korytarz jest niezwykle wesoły, a ta aura ciągnie się do końca dnia.

Ostatni miałam przyjemność opisać wam nową princessę o smaku wiśniowym, w deserowej czekoladzie. Bardzo mi smakowała. Dzisiaj opiszę wam wersję pomarańczową.

Jeśli chodzi o zapach to, jak się spodziewałam po poprzedniej wersji, przypominał on zapach galaretek w czekoladzie. Tym razem pachniało mi cytrynową galaretką (zerk na opakowanie. A powinna być pomarańcz. Oj tam, w końcu cytrus to cytrus tak?).
     Czekolada ma podobny smak, jak poprzednio- niska słodycz, sporo kakao. Była bardzo przyjemna. Jej górna warstwa jest grubsza, niż zwyczajnie. Przez to przyjemnie chrupie i bardzo intensywnie ją czuć. Jeju jak ja bym chciał, aby każdy wafelek tak wyglądał... tymczasem oni tak nam jej skąpią :/.
    Nadzienie również jest wytrawne, kakaowe z minimalną ilością cukru.
Tym razem poczułam też intensywny smak pomarańczowy. Zdecydowanie równoważył się z czekoladą. Nie był tak delikatny, jak w wersji wiśniowej, co dodaje mu plus jeden do oceny.
     Pod koniec jedzenia znowu pojawił się lekki kwasek, jednak był on mniej nachalny niż poprzednio i dzięki Bogu nie pojawiła się tu żadna sól.


 Tym razem jest zdecydowanie  idealnie. Wydawało mi się, że wiśnia była hitem, jednak teraz jej smak poszedł w niepamięć na rzecz tego oto cuda. Jak kiedyś zobaczycie,



to polecam. Szkoda tylko tej małej gramatury :/, bo za szybko się kończy.


         Gdzie kupiłam: Społem
         Cena: 0,89zł za 33g
         Ocena: 9,5/10

Coś za dobre oceny są na tym blogu. Chociaż niedługo może się to zmienić, bo mam w planach twixa white, a białej czekolady nie lubię. Jednak ciekawość wygrywa xd. 
Także do środy :*

środa, 26 października 2016

NESTLE Princessa dark cherry

Powiem tak: dzisiaj krótko, szybko, niedokładnie i bez wstępu, bo przede mną jeszcze dzisiaj dużo do zrobienia, a obok wiernie czeka sobie stosik podręczników. Tak to jest jak wszystko pozostawia się na ostatnią chwilę. Pozostaje tylko życzyć mi powodzenia :)

Ostatnio w telewizji pojawiła się reklama princessy w dwóch nowych wariantach smakowych: w czekoladzie deserowej z pomarańczą i wiśnią. Już wiedziałam, że muszę je mieć. Dzisiaj wzięłam pod lupę wariant wiśniowy.

Co do opakowania to jest strzałem w dziesiątkę- eleganckie i przykuwające uwagę. Myślę, że mało kto przejdzie koło niej obojętnie.

Z wyglądu wafelek różni się od zwykłej princessy tym, że jest ciemniejszy (w końcu czekolada deserowa) i ma na sobie zgrubienia. Po przekrojeniu da się również zauważyć, że górna warstwa czekolady jest o wiele grubsza niż standardowo.
Pachnie identycznie jak galaretki w czekoladzie. W tym przypadku identycznie jak wiśniowa galaretka.

 Co do samego smaku czekolady, to jest tłuściutka, słodka z wyczuwalnym kakao. Zwykła poprawna deserówka.
 Nadzienia jest całkiem sporo.  Tutaj również lekko czuć kakao. Poza tym jest słodkie, ale na bardzo niskim poziomie.
Nie mogę sobie przypomnieć, w którym miejscu czułam tą wiśnie (jadłam go na szybko), jednakże gdzieś byłam. Co prawda spodziewałam się czegoś bardziej intensywnego i wręcz bym powiedziała, że nadawała ona wafelkowi tylko i wyłącznie taką nutkę smakową, nic poza tym, a już na pewno nie wysunęła się na pierwszy plan. W sumie może to i lepiej, bo nie przytłoczyła tak czekolady?
Dodatkowo gdzieś na uboczu pojawił się kwasek i sól. Ta sól mi trochę przeszkadzała, ale tragedii nie było.  
Jak się później okazało w niektórych zgrubieniach czekolady były galaretki. Napisałam "póżniej" bo nie miały praktycznie smaku, odkryłam je tylko dlatego, że poprzyklejały się do zębów i prawdopodobnie były powodem pojawienia się tego kwasku.

Powiem szczerze, że ta limitka im się udała. Nie było cukru, bo było deserowo, tak jak zostało mi obiecane, lekki aromat wiśni dostałam. Czego chcieć więcej? Tylko tego, aby wprowadzono ją na stałe.

 Gdzie kupiłam: Społem
Cena: 0,89zł za 33g
Ocena: 8/10

Przyznaję się bez bicia, że dzisiaj post jest odrobinę chaotyczny, ale mój cały dzień dzisaj tak wygląda. Wybaczcie. Pa :)



sobota, 22 października 2016

NESTLE Corn Flakes choco

 Wiadomo- jako dziecko byłam mniej świadoma tego co robię. Zresztą wszyscy na pewno tak mieliśmy. Jadło się co popadnie, nieważne zdrowe, niezdrowe. Dla nas kiedyś takie pojęcia nie istniały. To co tuczące się "wyskakało" na placu zabaw i zamiast w boczki szło w zapomnienie. Dodatkowo moi rodzice dawali mi co chciałam. Tak właśnie zrodziła się moja miłość do płatków śniadaniowych, która pomimo większej świadomości trwa do dziś. Co prawda nie jem ich na śniadanie, ale tak nadprogramowo, bardzo lubię. Zapewne już się spodziewacie, o czym będziecie dzisiaj czytać.
 
  Nestle cornflakes choco, to produkt, który jakoś niedawno się pojawił, albo dopiero zaczą być reklamowany, bo wcześniej w ogóle nie zwróciłam na niego uwagi. Za czekoladowymi płatkami raczej nie przepadam, tych jednak byłam niesamowicie ciekawa.


Z wyglądu są one identyczne jak zwykłe corn flakesy, z tą różnicą, że sprawiają wrażenie takich... bardziej nadmuchanych. Są koloru brązowego (kto by pomyślał), jedne ciemniejsze, drugie niemalże beżowe. Trochę dziwne, bo nie są oblane polewą czy czymś takim, tylko okalane taką cukrową otoczką (kto jadł gold flakes, ten wie). Może to ona ma taki kolor?

Pierwszy płatek dostał się na język. Cierpliwie czekałam, aż coś się zadzieje, aż coś poczuję. Czekałam, czekałam (no ok trochę przesadzam)... i w tym momencie cukrowa otoczka zaczęła się rozpuszczać. No i oczywiście pierwsze co się wybiło to cukier. Potem był już tylko zwykły płatek o smaku kukurydzianym (takim jak w klasycznych). Gdzie jest moje kakao? Nie poddałam się. Wrzuciłam do buzi większą garść i tym razem je pogryzłam. Faktycznie teraz było czuć kakao. Słabo, ale było. Po dłuższym czasie było odrobinę za słodko, wręcz drapiąco w gardle.

Z mlekiem płatki okazały się dużo fajniejsze, bo zrobiły z niego słodkie kakao, a same były chrupiące i kukurydziane. Dzięki temu nadmierna słodycz gdzieś się zgubiła.

Szczerze mówiąc, dla mnie są to najlepsze czekoladowe płatki jakie jadłam. Fakt kakao było malutko i pod tym względem możecie się zawieść, ale mnie kupiła szczególnie obecność tej otoczki, no i lubię mocno słodkie płatki.


Gdzie kupiłam: Te akurat były dołączone do zwykłych płatków
Cena: jw ^
Ocena: 8,5/10

Możecie się pochwalić jak wam smakowały. Do następnego :)