poniedziałek, 16 stycznia 2017

RITTER SPORT, karamell musse

A dzisiaj, jako wstęp mam dla Was rewelacyjną (jak dla mnie) akcję. Jest ona związana z wymianą książek. Dowiedziałam się o niej na facebooku i być może już coś o tym słyszeliście, a jeśli nie, to gorąco polecam!
  "Jest akcja!
Poszukuję chętnych do udziału w pewnej, na dużą skalę, zabawie związanej z wymianą książek. Możecie być z każdego zakątka globu! Wszystko, co musicie zrobić to kupić swoją ulubioną książkę i wysłać ją do zupełnie obcej osoby (wyślę Wam dane tej osoby na priv, jeśli zdecydujecie się wziąć udział w zabawie). Otrzymacie ksiązki (do swojej własnej kolekcji), a będą to ulubione tytuły
 zupełnie obcych Wam ludzi. Jeśli jesteście zainteresowani udziałem w zabawie, napiszcie do mnie na maila: ewe0036@wp.pl , a ja Wam wyślę szczegóły co dalej!"
   Jest to post skopiowany z mojego fb. Tak więc jeszcze raz gorąco zapraszam Was do zabawy i śmiało do mnie piszcie :). 

To tak w ramach wstępu, ale teraz przejdźmy do samej recenzji, dotyczącej dosyć często pojawiających się u mnie, czekolady Ritter Sport. Czy jestem ich jakąś wielką fanką? Chyba jednak raczej nie. Znaczy... są poprawne i tyle w temacie. Jedynym wyjątkiem jest wersja kokosowa, za którą dałabym się pokroić ^^. Dzisiaj natomiast mam dla Was RS karamell musse, czyli mleczną z nadzieniem w postaci karmelowego musu i migdałami. Będzie ciekawie!


WYGLĄD I ZAPACH:
 Wyjątkowo, mamy tu do czynienia z trzema rządkami po trzy (dużo większe niż zazwyczaj) kosteczki. Bardzo mnie to zaskoczyło, nie powiem xd. Desperacko próbowałam się w tą czekoladę "wwąchać", ale nic nie poczułam. To było kolejnym zaskoczeniem.

                                                                                       SMAK:
Zacznę od najlepszej części, czyli czekolady. Przyznam się, że nie spodziewałam się tego, ale była nadzwyczaj ;pyszna! Mocno maślana, tłuściutka, rozpływająca się w ustach, bardzo podobna do milki, tylko dużo mniej słodka (co dla mnie jest dużym plusem, bo ja preferuję raczej mniej cukrowe smaki). Dodatkowo udało mi się wyczuć nutkę kakao. Gdyby ktoś mi dał całą taką tabliczkę, mogłabym śmiało wystawić ocenę 9/10.
  
    Teraz czas na gorszą część (spojler), czyli nadzienie. Zacznę może od samej konsystencji, bo była ona dosyć... dziwna- sypiąca się (wręcz bym powiedziała że taka krucho-sypiąca), latało to na wszystkie strony świata. Patrząc można by pomyśleć, że jest ono suche. Jednak po wzięciu na język, uwalnia się tłustość i oczywiście mleko w proszku, bo jakżeby inaczej (jest to dodatek, którego w słodyczach wyjątkowo nie toleruję). Dodatkowo jeszcze waliło starocią na kilometr. Fakt, dawało ono odrobinę słonego smaku, który fajnie łączyłby się z karmelem, ale nic poza tym. Właśnie, cząstka "by" znalazła się tutaj, ponieważ żadnego karmelu tutaj nie nie poczułam. Tak na dobrą sprawę, to w połączeniu: czekolada plus nadzienie, to nie miało ono w ogóle smaku. Było po prostu nijakie i waliło odrobinę tym mlekiem. Co prawda fajnym urozmaiceniem okazały się te migdały, które były nawet pokaźnych rozmiarów, ale sytuacji bardzo tu nie poprawiły.


  Znowu porażka. Ta czekolada była tak nijaka, że jedząc ją, nie poczułam kompletnie nic- ani smaku, ani zasłodzenia (a to akurat na plus). Kurczę, ona naprawdę mogła być smaczna. Uważam, że niewiele potrzeba było, aby stała się hitem. Zawiodłam się i to bardzo, szczególnie, że z całych moich Ritterowych zapasów, to w niej pokładałam największe nadzieje. No cóż, przynajmniej sama czekolada (bez nadzienia), była rewelacyjna. Za to i przyjemnie chrupiące, spore migdały, punkty w górę.

Gdzie kupiłam: dostałam
Cena: oj nie wiem xd
Ocena 5/10 (głównie za tą czekoladę)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz