sobota, 29 października 2016

NESTLE Princessa dark orange

Czy mam coś przeciwko halloween? Zdecydowanie nie. Powiem szczerze, że wręcz uwielbiam towarzyszący temu świętu klimat. Od razu przypominają mi się dawne, tematyczne zajęcia na angielskim, będące coroczną tradycją. Pani nam wtedy przynosiła żelki w kształcie pająków i innych takich :). Kurczę to były czasy. Za to w tym roku w naszej szkole urządzany jest dzień, w którym wszyscy mamy przebrać się w coś halloweenowego, aby nie być odpytywanym na lekcjach.  W takich tematycznych dniach cały korytarz jest niezwykle wesoły, a ta aura ciągnie się do końca dnia.

Ostatni miałam przyjemność opisać wam nową princessę o smaku wiśniowym, w deserowej czekoladzie. Bardzo mi smakowała. Dzisiaj opiszę wam wersję pomarańczową.

Jeśli chodzi o zapach to, jak się spodziewałam po poprzedniej wersji, przypominał on zapach galaretek w czekoladzie. Tym razem pachniało mi cytrynową galaretką (zerk na opakowanie. A powinna być pomarańcz. Oj tam, w końcu cytrus to cytrus tak?).
     Czekolada ma podobny smak, jak poprzednio- niska słodycz, sporo kakao. Była bardzo przyjemna. Jej górna warstwa jest grubsza, niż zwyczajnie. Przez to przyjemnie chrupie i bardzo intensywnie ją czuć. Jeju jak ja bym chciał, aby każdy wafelek tak wyglądał... tymczasem oni tak nam jej skąpią :/.
    Nadzienie również jest wytrawne, kakaowe z minimalną ilością cukru.
Tym razem poczułam też intensywny smak pomarańczowy. Zdecydowanie równoważył się z czekoladą. Nie był tak delikatny, jak w wersji wiśniowej, co dodaje mu plus jeden do oceny.
     Pod koniec jedzenia znowu pojawił się lekki kwasek, jednak był on mniej nachalny niż poprzednio i dzięki Bogu nie pojawiła się tu żadna sól.


 Tym razem jest zdecydowanie  idealnie. Wydawało mi się, że wiśnia była hitem, jednak teraz jej smak poszedł w niepamięć na rzecz tego oto cuda. Jak kiedyś zobaczycie,



to polecam. Szkoda tylko tej małej gramatury :/, bo za szybko się kończy.


         Gdzie kupiłam: Społem
         Cena: 0,89zł za 33g
         Ocena: 9,5/10

Coś za dobre oceny są na tym blogu. Chociaż niedługo może się to zmienić, bo mam w planach twixa white, a białej czekolady nie lubię. Jednak ciekawość wygrywa xd. 
Także do środy :*

środa, 26 października 2016

NESTLE Princessa dark cherry

Powiem tak: dzisiaj krótko, szybko, niedokładnie i bez wstępu, bo przede mną jeszcze dzisiaj dużo do zrobienia, a obok wiernie czeka sobie stosik podręczników. Tak to jest jak wszystko pozostawia się na ostatnią chwilę. Pozostaje tylko życzyć mi powodzenia :)

Ostatnio w telewizji pojawiła się reklama princessy w dwóch nowych wariantach smakowych: w czekoladzie deserowej z pomarańczą i wiśnią. Już wiedziałam, że muszę je mieć. Dzisiaj wzięłam pod lupę wariant wiśniowy.

Co do opakowania to jest strzałem w dziesiątkę- eleganckie i przykuwające uwagę. Myślę, że mało kto przejdzie koło niej obojętnie.

Z wyglądu wafelek różni się od zwykłej princessy tym, że jest ciemniejszy (w końcu czekolada deserowa) i ma na sobie zgrubienia. Po przekrojeniu da się również zauważyć, że górna warstwa czekolady jest o wiele grubsza niż standardowo.
Pachnie identycznie jak galaretki w czekoladzie. W tym przypadku identycznie jak wiśniowa galaretka.

 Co do samego smaku czekolady, to jest tłuściutka, słodka z wyczuwalnym kakao. Zwykła poprawna deserówka.
 Nadzienia jest całkiem sporo.  Tutaj również lekko czuć kakao. Poza tym jest słodkie, ale na bardzo niskim poziomie.
Nie mogę sobie przypomnieć, w którym miejscu czułam tą wiśnie (jadłam go na szybko), jednakże gdzieś byłam. Co prawda spodziewałam się czegoś bardziej intensywnego i wręcz bym powiedziała, że nadawała ona wafelkowi tylko i wyłącznie taką nutkę smakową, nic poza tym, a już na pewno nie wysunęła się na pierwszy plan. W sumie może to i lepiej, bo nie przytłoczyła tak czekolady?
Dodatkowo gdzieś na uboczu pojawił się kwasek i sól. Ta sól mi trochę przeszkadzała, ale tragedii nie było.  
Jak się później okazało w niektórych zgrubieniach czekolady były galaretki. Napisałam "póżniej" bo nie miały praktycznie smaku, odkryłam je tylko dlatego, że poprzyklejały się do zębów i prawdopodobnie były powodem pojawienia się tego kwasku.

Powiem szczerze, że ta limitka im się udała. Nie było cukru, bo było deserowo, tak jak zostało mi obiecane, lekki aromat wiśni dostałam. Czego chcieć więcej? Tylko tego, aby wprowadzono ją na stałe.

 Gdzie kupiłam: Społem
Cena: 0,89zł za 33g
Ocena: 8/10

Przyznaję się bez bicia, że dzisiaj post jest odrobinę chaotyczny, ale mój cały dzień dzisaj tak wygląda. Wybaczcie. Pa :)



sobota, 22 października 2016

NESTLE Corn Flakes choco

 Wiadomo- jako dziecko byłam mniej świadoma tego co robię. Zresztą wszyscy na pewno tak mieliśmy. Jadło się co popadnie, nieważne zdrowe, niezdrowe. Dla nas kiedyś takie pojęcia nie istniały. To co tuczące się "wyskakało" na placu zabaw i zamiast w boczki szło w zapomnienie. Dodatkowo moi rodzice dawali mi co chciałam. Tak właśnie zrodziła się moja miłość do płatków śniadaniowych, która pomimo większej świadomości trwa do dziś. Co prawda nie jem ich na śniadanie, ale tak nadprogramowo, bardzo lubię. Zapewne już się spodziewacie, o czym będziecie dzisiaj czytać.
 
  Nestle cornflakes choco, to produkt, który jakoś niedawno się pojawił, albo dopiero zaczą być reklamowany, bo wcześniej w ogóle nie zwróciłam na niego uwagi. Za czekoladowymi płatkami raczej nie przepadam, tych jednak byłam niesamowicie ciekawa.


Z wyglądu są one identyczne jak zwykłe corn flakesy, z tą różnicą, że sprawiają wrażenie takich... bardziej nadmuchanych. Są koloru brązowego (kto by pomyślał), jedne ciemniejsze, drugie niemalże beżowe. Trochę dziwne, bo nie są oblane polewą czy czymś takim, tylko okalane taką cukrową otoczką (kto jadł gold flakes, ten wie). Może to ona ma taki kolor?

Pierwszy płatek dostał się na język. Cierpliwie czekałam, aż coś się zadzieje, aż coś poczuję. Czekałam, czekałam (no ok trochę przesadzam)... i w tym momencie cukrowa otoczka zaczęła się rozpuszczać. No i oczywiście pierwsze co się wybiło to cukier. Potem był już tylko zwykły płatek o smaku kukurydzianym (takim jak w klasycznych). Gdzie jest moje kakao? Nie poddałam się. Wrzuciłam do buzi większą garść i tym razem je pogryzłam. Faktycznie teraz było czuć kakao. Słabo, ale było. Po dłuższym czasie było odrobinę za słodko, wręcz drapiąco w gardle.

Z mlekiem płatki okazały się dużo fajniejsze, bo zrobiły z niego słodkie kakao, a same były chrupiące i kukurydziane. Dzięki temu nadmierna słodycz gdzieś się zgubiła.

Szczerze mówiąc, dla mnie są to najlepsze czekoladowe płatki jakie jadłam. Fakt kakao było malutko i pod tym względem możecie się zawieść, ale mnie kupiła szczególnie obecność tej otoczki, no i lubię mocno słodkie płatki.


Gdzie kupiłam: Te akurat były dołączone do zwykłych płatków
Cena: jw ^
Ocena: 8,5/10

Możecie się pochwalić jak wam smakowały. Do następnego :)

środa, 19 października 2016

DOBRA KALORIA kokos & orzech

Mam wrażenie, że już od początku się wyróżniałam. Nie chodzi mi tu o wygląd a o charakter. Zawsze byłam cicha, spokojna, podczas gdy moi rówieśnicy biegali po korytarzu jak opętani, łamiąc przy okazji nogi. Potem moja "inność" polegała na tym, że kompletnie wycofałam się z życia społecznego. Teraz na szczęście trochę się zmieniłam i już rozmawiam z ludźmi, ale nie o tym. Nie lubię oglądać filmów!!! Poważnie. Znaczy, na widok przesuwającego się obrazu na ekranie nie dostaje piany, zwyczajnie mnie to nudzi. Nieważne jaki gatunek, jacy aktorzy tam grają, po prostu "niet". Co innego, jeśli chodzi o seriale, ooo tu to już mogę powiedzieć, że jest to nieodzowny element mojego życia. Nie wiem na czym polega różnica. Tak już mam i tyle. Czemu wam to piszę? Bo z góry powiem: wstęp nie ma nic wspólnego z dzisiejszym produktem. Może niektórzy wiedzą, że 24 (chyba xd) października, ma zostać wyemitowany pierwszy, premierowy odcinek 7  sezonu The Walking Dead. Huura!! Wszystko super, ładnie, pięknie, gdyby nie to, iż jestem dopiero na 5 sezonie :'), i muszę wyrobić się przed premierą. życzcie powodzenia (może nie skończę w okularach).


DOBRA KALORIA kokos & orzech, czyli zbita masa z daktyli. Opinie o tym batonie można znaleźć na wielu blogach. Pewnego dnia była na nie promocja w lidlu, a że często odwiedzam ten sklep, toteż szybko stałam się jego posiadaczką. Normalnie nie wiem, czy bym go opisywała, ale akurat nie miałam ochoty na nic "kalorycznego" i zamulającego, jednak w następnej notce postaram się wam strzelić coś nowego :).

Zacznę od opakowania, które jest wręcz urocze. Strasznie mi się podoba. A wy co myślicie? Po bestialskim rozerwaniu "cudownego" plastiku, dociera do nas zapach, który jest... hmmm specyficzny. Szczerze mówiąc, nie wiem co tu czuję, ale na pewno nie kojarzy mi się to z niczym słodkim. Poważnie, mnie zapach jakoś nie zachęca do tego produktu. Dobra, jedziemy dalej.
     W smaku przeważa słodycz z suszonych owoców, a mianowicie daktyli. Z tego co mi się wydaje to z tych "suszków" daktyle są chyba najsłodsze. Było tu też coś jakby zatęchłego. Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś innego, więc na początku trochę mnie wykrzywiło, jednak z każdym kolejnym gryzem było już coraz lepiej i coraz bardziej mi smakowało. Myślę, że musiałam się po prostu do tego smaku przyzwyczaić.
   Nie czułam tu kokosa. Jedyną jego obecność można było zauważuć poprzez wiórki. A nie, poczekajcie! Pod koniec gdzieś się pojawił, ale słabo, słabo. Co do orzecha, to może i gdzieś mi się on przebił, jednak znowu, jak w przypadku kokosa , w życiu bym nie powiedziała, gdyby nie napis na opakowania. Ale w sumie to czy dałoby się osiągnąć wyraźniejszy smak bez sztucznych aromatów? Raczej nie.
   Ogólnie całość pod koniec odrobinkę zasładza, jednak w inny sposób, niż zwykły cukier. Dodatkowo, pomiędzy każdym gryzem czułam sporą ilość soli (bardzo fajnie wszystko uzupełniała, na pewno tu nie przeszkadzała).

     Podsumowując: jak na produkt o takich składnikach, jest zdecydowanie na plus. Polecam wszystkim, którzy lubią się czasem zasłodzić i nie truć jednocześnie. Smacznie i zdrowo ;). Jednak odrobinę brakowało mi tu wyraźniejszego smaku kokosa


Gdzie kupiłam: Lidl
Cena: wydaje mi się, że 2,39zł, ale mogę się mylić
Ocena: 7/10
Skład: daktyle, chrupki zbożowe (mąka kukurydziana, mąka ryżowa), wiórki kokosowe (14%), orzechy nerkowca (5,8%), orzeszki ziemne (3,9%)

Lecę dalej psuć sobie oczy. Do następnego

niedziela, 16 października 2016

RITTER SPORT brombeer joghurt

Jak ja uwielbiam zadawane mi lektury. Dzisiaj męczę jedną z nich: "Syzyfowe prace". Znaczy wiem, że jest to kawałek historii, warto mieć o takich rzeczach pojęcie itd. tylko że moim zdaniem fajnym systemem byłoby, jakby zachęcali uczniów do czytania. Przykładowo, zróbmy tak, że co miesiąc zadają nam jakieś fajne książki a po 2 takich miesiącach wcisną nam dajmy na to te moje "Syzyfowe prace". W ten sposób uczniowie zobaczyliby książki od dużo lepszej strony i być może sięgaliby po nie sami. Po prostu ludziom czytanie kojarzy się z męczarnią, "Krzyżakami" itp. a tak wcale nie jest. Przykro mi się robi, gdy patrze, jak mało osób teraz sięga po lektury a reszta patrzy na nie wręcz z pogardą. Nie wiem, może to ten wiek i w pewnym momencie dorośniemy, tylko że wtedy nie będziemy mieli na to już tyle czasu co teraz. Książki (mim zdaniem) są dużo lepsze od filmów, bo pomimo, że każdy czyta ten sam tekst, to widzimy to na inny sposób. Przykładowo w tekście jest mowa o zamku ale każdy ten zamek będzie widział inaczej (na sposób w jaki mu pasuje). Na ekranach mamy to odgórnie narzucone. Z drugiej jednak strony, jak my, Polacy, mamy czytac, skoro jedna książka kosztuje 40zł?

Dzisiaj mam dla was czekoladę Ritter Sport blomberr joghurt. Przyznam się szczerze, że z marką tą mam styczność dopiero po raz drugi (pierwsza była kokosowa i była przepyszna). Pomyślałam: "Skoro tamta była taka dobra, to ja chcę więcej". I tak oto weszłam w posiadanie tego cudeńka.

Opakowania mi się bardzo podobają, są bardzo oryginalne. Bardzo fajne jest też otwarcie (po przełamaniu czekolada sama się otwiera).
Zapach jest słodkawy i taki jogurtowy. Gdzieś tam przebija się i ta obiecana jeżynka, ale nie powiem, żeby była intensywna.
Co do smaku to zacznijmy od samej czekolady. W konsystencji jest giętka i szybko rozpuszczająca się pod palcami (kto by się spodziewał xd). W smaku słodka, jednak zdecydowanie nie przesłodzona i w sumie nie wiem co jeszcze mogłabym o niej napisać. Kakao nie czułam. Przypominała milkę tylko bardziej wytrawną wersję.
  Dalej mamy nadzienie. Tutaj zacierałam rączki czekając na jakąś bombę smakową. No to tak: jest tłuściutkie, słodkie i lekko kwaskowate. Jogurtu może jako takiego nie było tu bardzo czuć, ale myślę, że chodziło tu o ten kwasek właśnie. Bardzo się zawiodłam, bo nie poczułam tu jeżyn :( a bardzo na to liczyłam. Przebijał się tylko smak czegoś sztucznego, niezidentyfikowanego.
   Po rozpuszczeniu się nadzienia na języku pozostały mi jakieś kuleczki. Co to ma być w ogóle? Po co to tu? Kuleczki te są takie chrupiąco-stare, bez smaku. Nie pasują tu!!! Ja nie wiem po co to tu wepchnęli, ale zniszczyli cala (i tak niewelką po rozczarowaniu z jeżynami) przyjemność!

Ogólnie kostka jest nieprzesłodzona, raczej przyjemna w smaku (dopóki nie zaczyna chrupać),taka... poprawna, jednak za tą cenę liczyłam na odrobinę więcej.



Gdzie kupiłam: przez internet
Cena: 4,69zł
Ocena: 5/10 (za te okropne chrupki i jeżyny, których nie było)

Chciałabym też uprzedzić, że planuję dodawać posty 2 razy w tygodniu: środa, sobota.

Papa ;*



środa, 12 października 2016

GALATELLI Master of Taste Cookie Dought


Myślę, że każdy z was doskonale zdaje sobie sprawę jak to jest upaśc. I nie mówię tu o jakże beznadziejnym i zjawiskowym upadku zarazem, na śliskim chodniku, ale o takim psychicznym. Wiecie- w szkole/ pracy wam nie idzie, ludzie na których liczyliście się od was odwracają, pomimo że całe życie polegaliście tylko na nich. Potem, gdy już (w moim przypadku, albowiem jestem jeszcze uczennicą gimnazjum) lekcje w końcu się skończą biegniesz szybko na autobus, który odjeżdża Ci centralnie przed nosem. Po drodze jeszcze obrywasz kasztanem w łeb (ach ten jesienny urok). Żeby było jeszcze ciekawiej to zaczyna padać deszcz a ty musisz stać na przystanku i z zazdrością podziwiać ludzi, którzy mają kurtki z kapturem. Pytanie tylko co w tym momencie może was uratować? Nie mam pojęcia, ale na pewno cie kłótnia z przyjaciółką. No to może lody? A to się jeszcze okaże.

Ostatnio miałam przyjemność spróbować lodów Master of Taste Peanut butter. Recenzję może już czytaliście, a jak nie to zapraszam: klik.  Dzisiaj przekonamy się, jak radzi sobie jego braciszek (lub siostrzyczka xd) o smaku Cookie Dought, czyli po prostu ciasteczkowym. Zapraszam!!!


Pierwsze co mnie bardzo mocno zaskoczyło, było to, że łyżeczka weszła gładko. Czyżby moja zamrażalka przestała działać? Niee, wszystko jest ok, a więc to te lody... Już wiedziałam, że może być lepiej, niż poprzednio. Jeszcze nie zajrzałam do składu, bo robię to zawsze na końcu (wiecie, żeby nie psuć sobie niespodzianek ;)), więc nie wiedziałam, że na pierwszym miejscu jest śmietana kremówka. Ale po kolei.

Pierwsza łyżeczka i jest!- śmietana kremówka. Czuć skubaniutką od pierwszej sekundy i to bardzo intensywnie. Każdy zna smak bitej śmietany, więc nie będę się tu baardzo rozpisywać. Kolejna w kolejce jest wanilia, która pcha się tuż obok śmietany. Jest ona bardzo przyjemna w smaku- nie taka sztuczna i odpychająca. No niebo w gębie mówię wam. Jednak do tego wchodzi jeszcze cukier. Nie powiem, była go nawet pokaźna ilość, ale myślę, że aż tak bardzo tu nie przesadzili.

 Fajnym rozwiązaniem były maleńkie kawałeczki czekolady, które idealnie niwelowały tutaj słodycz. Teraz trochę o samej czekoladzie, bo oprócz maleńkich, tyci kawałeczków trafiały się też i "kawały". Rozpuszczała się ona baaardzo opornie. W pewnym momencie zniecierpliwiona zaczęłam się zastanawiać, czy nie jest to przypadkiem plastik, jednak gdy już zaczęła się podtapiać, na język spłynęła gorycz (na oko 80% kakao, ale specjalistką nie jestem, więc wybaczcie, jeśli się mylę). Bardzo fajna, dobra jakościowo czekolada.

 Dalej mamy ciastka. Były lekko twardawe i rozpływające się w ustach. w smaku lekko mączne i jajeczne. Tak smakowały takim koglem moglem! Gryząc je pod zębami strzela nam nierozpuszczony cukier. Wiecie co? To mi przypomina surowe ciasto i chyba tak je w dwuch słowach moge opisać. Myślę, że każdy doskonale zna ten smak. Czy lubicie? Ja uwielbiam, zatem było to totalnie "moje" :).

Zdecydowanie ta wersja wygrywa z poprzednią. W takim wypadku chyba muszę wrócić do tamtego posta i trochę im oniżyć ocenę.


Gdzie kupiłam: tydzień amerykański w Lidlu
Cena: 8,99
Ocena: 9/10

Do następnego :*

sobota, 8 października 2016

Tasso, Wafle przekładane kremem kakaowym

Jak ja kocham remonty!!! Nie ma to jak mieszkać w zasyfiałym mieszkaniu przez okrągły tydzień, uczyć się przy akompaniamencie wiertarki no i oczywiście spożywać posiłki w towarzystwie przedmiotów, które normalnie nie zagościłyby na stole. W sumie to fajnie jakby jeszcze było gdzie zjeść. Nie potrafię znaleźć dla siebie miejsca a tym bardziej się skupić, ale to jeszcze nic. Poczekajmy aż trzeba będzie to wszystko posprzątać. Oczywiście sprzątanie zajmie kolejny tydzień. W sumie i tak nie mam nic lepszego do roboty (tak staram się znaleźć pozytywne strony). Na dzisiaj miałam przewidziany zupełnie inny produkt, ale muszę się przed wami przyznać, że w tym całym chaosie pomimo, że przeleciałam cały dom (aż dziwne, że po drodze nie złamałam nogi na tych wszystkich wiertarkach, nie wiertarkach), nie byłam w stanie go znaleźć. No cóż takie życie. Widocznie produkt ten postanowił, że jeszcze nie jest na to gotowy. Za to dzisiaj opiszę prosty, nieskomplikowany produkt, który wzięłam bo... sama nie wiem dlaczego. Przed wami wafle przekładane kremem kakaowym, zakupione w biedronce.

No cóż, czy da się zepsuć tak banalny produkt? W sumie miałam w życiu już tyle niespodzianek, że wolę się na nic nie nastawiać. Jednakże, gdy poczułam sam zapach wafelków: słodki, intensywnie kakaowy, pomyślałam: "To będzie dobre". Znaczy wiadomo, po zwykłych wafelkach nie można się spodziewać niebios usłanych różami ale już wiedziałam, że ich nie zepsuli.

Wafel jest chrupki i giętki zarazem, mocno wypieczony, co odbija się również w smaku. Charakterystycznie chrzęścił pod zębami, co mi osobiście odpowiadało. Nadzienie było mocno kakaowe, tłustawe, ale pomimo tej tłustowtości, proszkowate (logika). Słodycz jest tu na niskim poziomie. Razem z waflem są jeszcze mniej słodkie. Dałabym im miano wytrawnych, idealnych do kawy.


Potwierdza się moja teoria- wafle ciężko jest zepsuć. Te były nawet lepsze niż myślałam, ze względu na mocno wyczuwalne kakao. Serio było bardzo intensywne. Nie porwały, nie płaczę na myśl, że zostaną zjedzone, ale jak na wafelki były dobre. Jedyny ich minus to to, że niemiłosiernie się sypią. Polecam Jeśli macie w planach zakupienie jakichś wafelków, ot żeby położyć coś dla gości, bo tak to nic ciekawego tutaj nie ma.

Gdzie kupiłam: Biedronka
Cena: coś koło 5-6zł za 450g (wybaczcie, że nigdy nie pamiętam, ale jeszcze nie wypracowałam sobie nawyku zatrzymywania paragonów. Obiecuję to poprawić)
Ocena: 7/10

środa, 5 października 2016

Day up Arteta

Ogólnie jestem osobą, która stara się na codzień zdrowo odżywiać. Oczywiście nie popadam w paranoję i od czasu do czasu pozwalam sobie na małe co nieco. W końcu gdyby nie to, to ten blog by nie istniał. Nie wiem jak was, ale mnie niesamowicie irytują osoby odżywiające się zdrowo przez CAŁE swoje życie. Przykładowo wychodzimy gdzieś ze znajomymi i postanawiamy zamówić pizze. Wszyscy jedzą śmieją się, dobrze się bawią oprócz jednej osoby, siedzącej z wykrzywioną miną, która będzie wręcz obrzydzać innym to jedzenie. "Tu jest ser, czy ty wiesz ile to tłuszczu?" "O Jezu! Ty pijesz szejka! Wiesz ile oni tam sypią cukru?"  I nie dość, że ta osoba ma problem, to jeszcze psuje zabawę innym. Normalnie umrę od paru frytek nie? Sama pali w wieku 15 lat a robi aferę o jedną łyżeczkę cukru. No i zastanówmy się teraz, czy jej styl życiaa faktycznie jest taki "fit"?  No właśnie chyba nie. Ja wiem, że nie można przesadzać z jedzeniem, szczególnie jeśli ktoś (tak jak ja) ma skłonności do gwałtownego przybierania na wadze, no ale bez przesady. Z życia też trzeba czerpać trochę radości a nie oszukujmy się jedzenie nią jest. Dzisiaj produkt, o którym prawdopodobnie dużo nie napiszę bo skład jest króciutki (stąd dłuższy wstęp). Oto przed wami Day up!
 
Opakowanie jest idealnym rozwiązaniem, bo można je spakować do torby i sięgnąc  po nie w każdym momencie, czy to w pracy, w szkole, na spacerze. Dodatkowo jest kolorowe i przyjemne dla oka.
Konsystencja jest musowata, nie do końca gładka- ze względu na płatki owsiane (których jest całe 2%, szał ciał).
Głównie czuć tu jabłko, lekko kwaskowate, praktycznie niesłodkie. Zaraz obok jabłuszka wyłania się truskaweczka. podobnie jak w przypadku poprzedniego owocu jest kwaśna. Jeżeli ktoś z was spodziewał się sztucznego posmaku, to przykro mi (albo i nie), ale nie tutaj!!! Owoce smakują, jak kupione na targu. Jedynie śliwki nie czułam, ale tej było w składzie najmniej.

Ogólnie całość jest mocno kwaśna (zdecydowanie nie na pusty żołądek), no ale w końcu napis "bez dodatku cukru do czegoś zobowiązuje tak? A wiadomo, że po połączeniu śliwka, jabłko i truskawka nie ma co się spodziewać dużej słodyczy. Jeśli bym mogła, to jedyne co bym zmieniła, to dodanie cynamonu, ale to już tylko moja osobista fanaberia


Gdzie kupiłam: Lidl
Cena: nie jestem pewna ale coś koło 3zł
Ocena: 7,5/10



Kolejną wersją smakową jest ta z bananem i jagodami. Myślę, że tu napiszę jeszcze mniej i będę się odwoływać do poprzednika.
Konsystencja jest taka sama jak w wersji jabłkowej, kolor także.
Pierwsza łyżeczka i... powrót do dzieciństwa! Przypomniały mi się momenty, gdy jako pięciolatka bawiłam się z kuzynem klockami lego, biegaliśmy za kaczkami na wsi, chowaliśmy się w psiej budzie. A wszystko to robiliśmy popijającuy pysia. Taki właśnie smak poczułam. Pysio, z tą tylko różnicą, że bez marchewki. Poczułam tutaj gruszkę, pod zębami od czasu do czasu chrzęściły "kamyczkli" z niej, ale nie były one na szczęście zbyt nachalne. Pomimo to i tak banan gra tu pierwsze skrzypce. Ta wersja smakowa była zdecydowanie słodsza od pierwszej. Mam wrażenie, że było to odrobinę mniej płatków owsianych (zerk na skład), tak, mam rację! Całe jeden % mniej. Powtórzę to jescze raz: całość smakuje bardzo podobnie do pysia. Aż nabrałam na niego ochotę :). Ta wersja bardziej mnie kupiła od poprzednika.

Gdzie kupiłam: Lidl
Cena: Coś koło 3 zł
Ocena 8,5/10

poniedziałek, 3 października 2016

GALATELLI Master of taste pretty peanut butter

Być może powinnam zacząć od czegoś bardziej klasycznego? W końcu to pierwsza notka. Może powinnam była złapać jakiegoś niebanalnego, aczkolwiek "zwykłego" batonika typu Roger? Nie jest on w końcu tak powszechnie znany ale taki... no zwykły wafelek. Tak swoją drogą to myślę, że pewnego dnia i dla niego znajdzie się miejsce na blogu. Tymczasem stwierdziłam, że na wejściu podenerwuje biednych nieszczęśników, których lidl nie rozpieszcza, lub którzy zwyczajnie zaspali. Ale ale, o czym ja tu tak rozważam? Spokojnie już odkrywam przed wami tą tajemnicę:

Myślę, że każdy słodyczożerca  z niecierpliwością wyczekuje tygodni tematycznych w Lidlu i słusznie bo bardzo często można na nich coś ciekawego upolować. Brzuszek się cieszy, portfel niekoniecznie, bo cena jest zazwyczaj zawrotna, ale co tam, raz się żyje. Ostatnio trafiłam na tydzień amerykański. Chociaż "trafiłam" to mało powiedziane, bo tyle ile się nalatałam za dzisiejszym produktem to...
A skoro tydzień amerykański to co? No lody :), o których jest w internecie dosyć głośno. Proszę Państwa oto przed wami Master of taste peanut butter.

Opinii o nich w internecie krąży masę. Zobaczymy czy mi posmakują ale to przecież masło orzechowe to jak może być inaczej?

Na wejściu muszę prosić was o wybaczenie ale nie zrobiłam zdjęcia tuż po otwarciu (musicie to zrozumieć łakomstwo wzięło górę i tak jakby ta ręka od aparatu okazała się być wolniejsza od tej z łyżeczką)
   Zacznijmy od początku:opakowanie jest urocze ale mam wrażenie, że nakrętka za łatwo odchodzi od pojemniczka (szczególnie po paru otwarciach) i boję się, że otworzy się w chłodziarce. Ogólnie pojemniczek po iluś konsumpcjach robi się taki trochę pognieciony. Moim zdaniem powinny być one sztywniejsze. Może nikt nie przewidział, że niektórzy konsumenci zachowują jeszcze zdrowy rozsądek i nie wyjedzą ich całych naraz? oj tam kij z opakowaniem skoro smakiem nadrabiają (ups spojler ale w sumie to chyba dla nikogo nie jest niespodzianką)

Lody są mocno zbite, twarde, mam wrażenie, że bardziej wodniste niż kremowe. Tak zdecydowanie, bo momentalnie topią się przy ściankach opakowania.
Zacieram łapki i próbuję pierwszą łyżeczkę (oczywiście wcześniej namęczywszy się aby takową zdobyć, ponieważ masa nie miała zamiaru odpuścić. Efekt był taki, że prawie złamałam łyżeczkę ale wygrałam tę bitwę).

  Masa lodowa jest słodka i to wyraźnie, coś na poziomie grycana. Mi odpowiada. Zaraz za słodkością pojawia się masło orzechowe i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że smakowało jak prawdziwe porządne masełko w pełnym tego słowa znaczeniu, czyli bardzo intensywnie. Co tu dużo mówić- jakbym wyjadała je prosto ze słoiczka tyle, że dosłodzone. Dodatkowo poczułam taki mocno mleczny smak. Lody same w sobie robią wrażenie i daja nam mocnego kopa ale to nie wszystko, bo kolejnym mocnym uderzeniem mają być dodatki i to przez duuuże D. Serio praktycznie co 4 łyżeczki natrafiałam na ogromne kawałeczki czekolady. Wyczuwalne było w niej kakao. Wydaje mi się, że była ona deserowa. Wewnątrz, czekoladki te skrywały masło orzechowe, tym razem niedosładzane, takie typowe jak ze słoiczka.


Podsumowując są to naprawdę dobre lody. Może mogłoby w nich być odrobinę mniej cukru ale swoją rolę spełniają: miało być orzechowo i jest orzechowo. Jedynie te czekoladki są mocno zamulające i to w takim stopniu, że po pierwszej ma się już dosyć. Nie wiem czy to przez to masło, które w stosunku do czekolady jest w o wiele większej ilości? Tak poza tym to zdecydowanie polecam!

Gdzie kupiłam: tydzień amerykański w Lidlu
Cena: 8,99zł za 500ml
Ocena: 7/10 (początkowo było 8,5/10, jednakże po wersji ciasteczkowej musiałam to zmienić)


Czekajcie na smak ciasteczkowy i sernikowy, bo te również zakupiłam :). Na razie :*