piątek, 27 stycznia 2017

LIFEFOOD, life bar- berry, maca, baobab

Witam wszystkich bardzo serdecznie, po chwilowej nieobecności. Od razu ostrzegam, że posty do 20 lutego, mogą pojawiać się nieregularnie. :/. Mam nadzieję, że pomimo tego będziecie tu dalej zaglądać i wybaczycie mi te rzadkie wpisy :)

Dzisiaj, po przebytej chorobie (ZNOWU! To już 3 raz w ciągu miesiąca! Po trzeciej zmianie lekarza łaskawie otrzymałam antybiotyk w zestawie z pogardliwym prychnięciem: "Dlaczego nikt ci go wcześniej nie przepisał?") nie miałam ochoty na nic "ciężkiego". Postawiłam więc na raw baton o nazwie lifebar. Ogólnie raw batonów nie zjadłam w swoim życiu za wiele, jednak pomimo tego pałam do nich ogromną sympatią xd. Do dzieła więc!

WYGLĄD:
Jeśli chodzi o sam rozmiar batonika, to niestety nie pokrywa się on z opakowanie, które sugeruje nam, że będzie on ciut większy. Nie byłoby z tym większego problemu, bo więcej i tak pewnie ciężko zjeść, ale nie trzeba wtedy pchać tak dużego opakowania :/
   
                                                                                         SMAK:
Jeśli chodzi o konsystencję, to jest ona lekko gumowata, stworzona do żucia, wilgotna, ale rozpadająca się pod wpływem zębów.
  Pierwszy gryz i... ale szał! Momentalnie spłynęła na mnie słodycz, wymieszana z kwaskiem. Starałam się analizować tego batonika, czytając skład, więc już wyjaśniam: mamy tutaj nieodzowny element takich słodyczy, czyli daktyle, odpowiadające za słodycz, natomiast wina za kwasek spada na wiśnie i sok z żurawiny. Smaki te tak idealnie się równoważyły, że nie pozostało mi nic innego, niż tylko westchnąć z zadowolenia.
Gołym okiem można zobaczyć, jak wiele w batoniku było zatopionych orzeszków (nerkowca i migdałów). Nie dość, że wpływały one na smak, to jeszcze przyjemnie chrupały i miło urozmaicały jedzenie. Gdzieniegdzie można się było natknąć na kawałeczki wiśni. Jedyne czego raczej nie udało mi się wychwycić, to maca z tym baobabem, które są ujęte w składzie. Może to dlatego, że mam jesze odrobinkę przytkany nos? Pewnie tak, jednak i bez tego baton okazał się strzałem w 10.

Nigdy jeszcze nie jadłam tak pysznego surowego batona. W tym akurat wariancie wszystkie te smaki były tak idealnie skomponowane, że nie czułam ani zasłodzenia, ani przekwaszenia (?), czego się bardzo obawiałam. Jeszcze co prawda nie próbowałam innych smaków tej firmy, ale jak najszybciej polecę je kupić w moim eko sklepie. Myślę, że na koniec zrobię wpis podsumowujący je wszystkie :). Jak na razie wystawiana przeze mnie ocena jest oczywista

SKŁAD: daktyle*, migdały*, suszone wiśnie* (8%), surowe orzechy nerkowca*, sproszkowany baobab (5%), liofilizowany sok z żurawiny* (4%), pasta migdałowa*, proszek maca (2%), krystaliczna różowa sól himalajska 
(*składniki ekologiczne) 
  Gdzie kupiłam: eko sklep
  Cena: 6,20 zł
  Ocena: mocne 100/10!!!!

poniedziałek, 16 stycznia 2017

RITTER SPORT, karamell musse

A dzisiaj, jako wstęp mam dla Was rewelacyjną (jak dla mnie) akcję. Jest ona związana z wymianą książek. Dowiedziałam się o niej na facebooku i być może już coś o tym słyszeliście, a jeśli nie, to gorąco polecam!
  "Jest akcja!
Poszukuję chętnych do udziału w pewnej, na dużą skalę, zabawie związanej z wymianą książek. Możecie być z każdego zakątka globu! Wszystko, co musicie zrobić to kupić swoją ulubioną książkę i wysłać ją do zupełnie obcej osoby (wyślę Wam dane tej osoby na priv, jeśli zdecydujecie się wziąć udział w zabawie). Otrzymacie ksiązki (do swojej własnej kolekcji), a będą to ulubione tytuły
 zupełnie obcych Wam ludzi. Jeśli jesteście zainteresowani udziałem w zabawie, napiszcie do mnie na maila: ewe0036@wp.pl , a ja Wam wyślę szczegóły co dalej!"
   Jest to post skopiowany z mojego fb. Tak więc jeszcze raz gorąco zapraszam Was do zabawy i śmiało do mnie piszcie :). 

To tak w ramach wstępu, ale teraz przejdźmy do samej recenzji, dotyczącej dosyć często pojawiających się u mnie, czekolady Ritter Sport. Czy jestem ich jakąś wielką fanką? Chyba jednak raczej nie. Znaczy... są poprawne i tyle w temacie. Jedynym wyjątkiem jest wersja kokosowa, za którą dałabym się pokroić ^^. Dzisiaj natomiast mam dla Was RS karamell musse, czyli mleczną z nadzieniem w postaci karmelowego musu i migdałami. Będzie ciekawie!


WYGLĄD I ZAPACH:
 Wyjątkowo, mamy tu do czynienia z trzema rządkami po trzy (dużo większe niż zazwyczaj) kosteczki. Bardzo mnie to zaskoczyło, nie powiem xd. Desperacko próbowałam się w tą czekoladę "wwąchać", ale nic nie poczułam. To było kolejnym zaskoczeniem.

                                                                                       SMAK:
Zacznę od najlepszej części, czyli czekolady. Przyznam się, że nie spodziewałam się tego, ale była nadzwyczaj ;pyszna! Mocno maślana, tłuściutka, rozpływająca się w ustach, bardzo podobna do milki, tylko dużo mniej słodka (co dla mnie jest dużym plusem, bo ja preferuję raczej mniej cukrowe smaki). Dodatkowo udało mi się wyczuć nutkę kakao. Gdyby ktoś mi dał całą taką tabliczkę, mogłabym śmiało wystawić ocenę 9/10.
  
    Teraz czas na gorszą część (spojler), czyli nadzienie. Zacznę może od samej konsystencji, bo była ona dosyć... dziwna- sypiąca się (wręcz bym powiedziała że taka krucho-sypiąca), latało to na wszystkie strony świata. Patrząc można by pomyśleć, że jest ono suche. Jednak po wzięciu na język, uwalnia się tłustość i oczywiście mleko w proszku, bo jakżeby inaczej (jest to dodatek, którego w słodyczach wyjątkowo nie toleruję). Dodatkowo jeszcze waliło starocią na kilometr. Fakt, dawało ono odrobinę słonego smaku, który fajnie łączyłby się z karmelem, ale nic poza tym. Właśnie, cząstka "by" znalazła się tutaj, ponieważ żadnego karmelu tutaj nie nie poczułam. Tak na dobrą sprawę, to w połączeniu: czekolada plus nadzienie, to nie miało ono w ogóle smaku. Było po prostu nijakie i waliło odrobinę tym mlekiem. Co prawda fajnym urozmaiceniem okazały się te migdały, które były nawet pokaźnych rozmiarów, ale sytuacji bardzo tu nie poprawiły.


  Znowu porażka. Ta czekolada była tak nijaka, że jedząc ją, nie poczułam kompletnie nic- ani smaku, ani zasłodzenia (a to akurat na plus). Kurczę, ona naprawdę mogła być smaczna. Uważam, że niewiele potrzeba było, aby stała się hitem. Zawiodłam się i to bardzo, szczególnie, że z całych moich Ritterowych zapasów, to w niej pokładałam największe nadzieje. No cóż, przynajmniej sama czekolada (bez nadzienia), była rewelacyjna. Za to i przyjemnie chrupiące, spore migdały, punkty w górę.

Gdzie kupiłam: dostałam
Cena: oj nie wiem xd
Ocena 5/10 (głównie za tą czekoladę)

czwartek, 12 stycznia 2017

NESTLE, Princessa zebra coco

  Nie da się ukryć, że princessa to jeden z najpopularniejszych wafelków. Ja osobiście jestem dużo większą fanką prince polo, a z princessy jadam czasem tylko wersję kokosową. Ogólnie jestem ogromną fanką kokosowych słodyczy i wystarczy mi, że coś ma delikatny aromat tego orzecha i już jestem kupiona :). Podobnie mam zresztą z masłem orzechowym (wyjątkowo jednak nie podchodzi z mi nim kit kat :/). Jednak oprócz tej naszej białej księżniczki ostatnio moją ulubienicą została princessa zebra. Zakochałam się w tej jego "leciutkiej" formie, pozbawionej czekolady. Dodatkowo kupił mnie brakiem nadmiernej słodyczy. Dzisiaj mam dla was tego właśnie batonika, ale w wersji kokosowej, czyli jak dla mnie połączenie idealne.



  
Znalezione obrazy dla zapytania princessa zebra coco

Znalezione obrazy dla zapytania princessa zebra

       




                                                                                                                                                      

                                                                                        OPAKOWANIE I ZAPACH
    Powiem Wam szczerze, że gdyby nie gazetka promocyjna i mój sokoli wzrok, nigdy w życiu nie wzięłabym go do ręki (albo bym go kupiła, po cvzym stwierdziła, że coś mi tu nie pasuje xd), bo opakowanie nie zwraca aż tak uwagi. Na początku myślałam nawet, że jest takie samo jak w tej zwykłej wersji. Po prostu ten kokos po lewej jakoś zupełnie nie rzuca się w oczy (przynajmniej mój skaner go przeoczył).
    Od razu po otwarciu poczułam bardzo intensywny kokosowy zapach. Przenosi on nas w bardziej egzotyczne strony świata i... zapowiada dobry produkt :).

SMAK
Ogólnie przywykłam do tego, że jest to produkt bardzo suchy, kruchy i sypki (tutaj nawiązuję do wafla). Tak jest i w tym przypadku. Co do samego smaku to muszę przyznać, że wafelek zaliczył wpadkę, która dla mnie jest niewybaczalna. W klasycznej wersji jest on dosyć intensywnie kakaowy i właśnie za to go cenię. Tutaj niestety jest po prostu zwykły: słonawy, wypieczony i po prostu waflowy. Jedyne, co go odróżnia, to kolor- zdradziecki kolor, który sugeruje nam kakaowy smak. Za to ma ode mnie ogromny minus :/

Kolejnym etapem jest nadzienie. Mam wrażenie, że jest bardziej tłuste, niż w klasyku i dużo bardziej delikatne (zarówno w konsystencji, jak i w poziomie zacukrzenia). Na pierwszy ogień wysuwa się mleczny posmak połączony z muśnięciem kokosa. Obawiałam się, że zastanę tam wiórki kokosowe (które za nic mi tutaj nie pasują), ale naszczęście nic takiegoi się nie pojawiło. Za to znalazło się miejsce na coś innego- gorycz. Tak, dobrze widzicie. Po pierwszym gryzie nie była ona zbyt nachalna i ledwie zwróciłam na nią uwagę, jednak z każdym kolejnym kawałkiem było coraz gorzej. Pod koniec (i tutaj nie przesadzam) niemalże się krzywiłam. Nie wiem skąd to się tutaj wzięło, ale było nie do zniesienia i zabijało wszelkie inne smaki. Nie wiem, może kupiłam jakiś wadliwy egzemplarz, albo mam coś źle wyczulone.

Myślę, że nie kupię go ponownie i Wam też raczej nie polecam. Co prawda krem na początku był naprawdę dobry: nie za słodki, kokosowo-mleczny (bardzo podobny do tego w zwykłej princessie kokosowej), ale potem to był koszmar. Ta gorycz okropnie mi przeszkadzała i była nie do zniesienia. No i nawet wafel był jakby gorszy. Zdecydowanie zostanę przy klasyku, który nie ma ze sobą takich problemów xd.

Skład: olej palmowy, mąka pszenna, serwatka w proszku (z mleka), cukier
odtłuszczone mleko w proszku (7,2%), maltodekstryna, wiórki kokosowe (5,5%), kakao w proszku, (1,2%) o obniżonej zawartości tłuszczu, substancje spulchniające (węglany sodu, węglany amonu),, emulgatory (lecytyny), naturalny aromat, sól

Gdzie kupiłam: Carrefour 
Cena: Coś około 1zł-1,50zł (z
Ocena 3/10

niedziela, 8 stycznia 2017

GLICO, Pocky matcha

Pocky... czy ktoś o nich słyszał? Oczywiście odpowiedź będzie twierdząca. Chyba wszyscy znają te słynne paluszki, które bohaterowie anime pożerają kilogramami. Raczej nie znajdziemy ich w normalnym sklepie- takie luksusy tylko dla wybrańców. Ja nabyłam je podczas wyprawy do Warszawy w sklepie Kuchnie Świata. Wybrałam smak bananowy, natomiast moja przyjaciółka zieloną herbatę. Dzisiaj będzie to drugie, czyli "Pyszne kruche paluszki w polewie o smaku zielonej herbaty".

ZAPACH I WYGLĄD:
Pachną... oj nie, poczekajcie. One odrzucają swoim zapachem starego mleka w proszku. Przez pierwsze pięć minut nie mogłam dojść do siebie i omijałam opakowanie szerokim łukiem xd, aż w końcu nadszedł ich czas. Ukazały mi się niewielkie (naprawdę myślałam, że będą większe) paluszki o uroczym pastelowo-zielonym kolorze. Niestety, i tak małe opakowanie zostało wypełnione nimi jedynie do połowy. No tak :/, zapomniałam, że ponad 8 zł to za mało, aby dostać cokolwiek wypełnione do pełna.


SMAK:

Zacznę od polewy, której wcale nie jest na paluszku dużo. Gładko rozpływa się w ustach, tłuściutka i praktycznie wcale nie jest słodka, co mnie bardzo zaskoczyło. Bałam się, że przez dodatek paluszka, czekolada będzie wręcz zamulająca. 
   Chciałabym napisać, że jest ona mleczna, waniliowa, czy coś w tym stylu, niestety jedząc ją czułam jedynie obrzydliwy posmak mleka w proszku, jakby przeterminowanego o dwa lata. Oczywiście matcha też się pojawiła. Co prawda jedynie musnęła moje podniebienie i nie wybijała się za bardzo na tle mleka w proszku, ale dawała o sobie znać. Był to delikatnie gorzkawy, liściasty smak.

Kolejnym etapem jest paluszek. Powiem szczerze: był przepyszny. Niby nic wyjątkowego, ale mnie zachwycił. W smaku- mocno maślany, kruchutki i do tego idealnie wypieczony. Naprawdę był wyjątkowy :)).

   Całościowo robi się mało konkretnie. Mam na myśli to, że posmak mleka w jakimś stopniu zanika, ale też i matcha zostaje zabita przez paluszek. Zdecydowanie miałam zupełnie inne oczekiwania co do tego produktu i myślałam, że skoro jest o nich tak głośno, to wypadną lepiej a tu klapa. Cieszę się, że nie zdecydowałam się na ten wariant smakowy (może mój bananowy będzie chociaż odrobinę lepszy). Zdecydowanie nie polecam :/.

                     Gdzie kupiłam: Kuchnie Świata 
                     Cena: 8,50zł (za 37g)
                     Ocena 4/10